Menu
Food

RURKI z Wiatraka!

Znam to miejsce od dziecka! 

Mieszkałam na ul. Wiatracznej do 3 klasy szkoły podstawowej. Zawsze wracając z lekcji religii w pobliskim kościele (tak! kiedyś religia była w kościele) miałam drobne w kieszeni – właśnie na RURKĘ! Ten kościół już nie istnieje. Rurki z Wiatraka – mam do tego miejsca sentyment.

W czwartek na Facebooku napisali pięknego posta, niestety wołającego o pomoc -cytuje: 

„Jesteście z nami od 1958 roku, kiedy to dziadek Kostek wymyślił, że zamiast pączków będzie sprzedawał rurki z bitą śmietaną, potem długo opracowywał ciasto i w końcu przerobił starą maszynę do ubijania masła i zaczął używać jej do nabijania śmietaną chrupiących rurek. Przetrwaliśmy okropne czasy PRLu, byliście z nami, kiedy zmieniał się ustrój, zaznaczaliście, że jesteśmy dla Was ważni. Kilka lat temu, kiedy zawisło nad nami widmo wyburzenia pawilonów, walczyliście o nas jak lwy i udało się wszystko odroczyć. Dziś też prosimy o pomoc. Wszyscy przedsiębiorcy liczą straty i nie zanosi się na to, by było lepiej. Nasze rodzinne, tradycyjne przedsiębiorstwo ledwo dyszy. Zakaz spożywania posiłków na ulicy wbił nam nóż prosto w serce i mimo prób wyjścia z sytuacji obronną ręką, dodawano kolejne obostrzenia. Niestety grozi nam bankructwo. Jakoś dawaliśmy radę do tej pory, ale teraz nie mamy praktycznie wyjścia, dlatego postanowiliśmy zwrócić się do Was z apelem i prośbą, by wspierać lokalne przedsiębiorstwa. Jesteśmy przygotowani by zawinąć Wam rurki w zgrabne paczki, byście mogli rozkoszować się nimi w domu. Gofry pakujemy w pojemniki żeby dotarły bezpiecznie do domu czy samochodu, bo przecież tam wolno jeść. Prosimy o pomoc, bo przyszłość jawi nam się w czarnych barwach!”

Warszawiacy!

Po tylu latach, tych łatwych i tych trudnych (istnieją od 1958 roku) dzisiaj znaleźli się na granicy bankructwa. Zakaz spożywania posiłków na ulicy i kolejne obostrzenia rządu wbił im nóż prosto w serce! 

Ten apel poruszył Warszawiaków, którzy tu w piątek licznie przybyli. Wierzcie mi, kolejka była bardzo długa. Ja stałam ponad 1,5 godziny, było zimno i padał deszcz. Nikt jednak nie zrezygnował. Ludzie przyjechali z Ochoty, z Bemowa, z Woli i pewnie z innych dzielnic Warszawy. To było wzruszające.

Kupiłam! I niestety szlag trafił moją dietę, ale nie mogłam się oprzeć. Zjadłam cztery!

Takich rodzinnych manufaktur jest już coraz mniej. Bez naszej pomocy mogą nie przetrwać. POMAGAMY bo MOŻEMY!